Automaty do gier to hit lat 70., przynajmniej na zachodzie, ale gry w każdym domu to było coś nie do pomyślenia. Wraz z domowymi komputerami o dużych możliwościach, rozbudowane gry trafiły jednak ostatecznie pod strzechy. W latach 80. i 90. dokonała się rewolucja. Tylko dlaczego teraz postanowiliśmy wrócić do tamtych czasów?

W Polsce na początku lat 80. mieliśmy już całkiem sporo komputerów ZX Spectrum, później też pojawiało się coraz więcej 8-bitowych Atari i Commodore’ów, nieco mniej było zaś Amstradów oraz innych, egzotycznych maszyn. Lubiliśmy grać, to jasne. Każdy lubił. Czy to w Tetrisa, czy też – kilka lat wcześniej – w Pacmana albo na przykład w Asteroids. Niektórzy pewnie byli szczęśliwcami, którym dane było zagrać w Sonica na świeżutkiej konsoli Segi albo w Super Mario na Nintendo. W mniejszości byli zaś ci, których wkurzały irytujące, piskliwe dźwięki towarzyszące rozrywce. Przecież większość z nas lubi się rozerwać. Nawet kobiety. Oczywiście określenie „piskliwe dźwięki” nie dotyczy C64, w którym oprawa muzyczna zawsze, lub prawie zawsze, była genialna. Tak czy siak w Polsce i nieco wcześniej na zachodzie komputery domowe oraz konsole na dobre zadomowiły się, znajdując centralne miejsce w salonie, a dzieci (i wielu dorosłych) pokochały je.

Tak wiele się zmieniło, ale czy to dobrze?

Przez niemal 40 lat dokonała się niemal rewolucja, choć konsole nadal bywają centrum domowej rozrywki, dając niesamowite możliwości. Grafika współczesnych gier zadziwia realizmem i dokładnością. Rzadziej jednak zadziwia nas pomysłowość twórców gier. Niestety. Czy ta dosłowność graficzna i nieco mniejsza liczba oryginalnych pomysłów to powody, dla których teraz wracamy do maszyn i gier sprzed kilku dekad?

Pewnie częściowo tak, choć to na pewno nie jest jedyny powód. Ani najważniejszy. Tym w ścisłej czołówce na pewno jest nostalgia, jaka dotyka zadowalająco zarabiających 40-latków, którzy pragną wrócić do czasów swojej młodości. Choćby tylko w tym niewielkim zakresie. To ona napędza zakupy leciwych konsol i starych komputerów, to ona sprawia, że bez zastanowienia wydajemy setki, albo nawet tysiące złotych na kasety, dyskietki i kartridże z grami. Oczywiście zjawisko to zauważyli i podsycają producenci gier i sprzętu. Skutek? Mamy już na rynku miniaturowe C64, małego ZX-a i kilka „klasycznych” konsol. W zapowiedziach są kolejne. Skoro można zarobić miliony tanim kosztem, to trzeba to zrobić. Logiczne.

Wspomnienia to nie wszystko

Tylko że nostalgia to nie jest jedyne, co skłania nas do zamiłowania do retro. Wielu entuzjastów starych gier po prostu je lubi i docenia. Popatrzmy, z jaką uwagą przed laty podchodzono do wypuszczanych na rynek produkcji. Już w czasach ZX Spectrum mogliśmy podziwiać dopracowane w szczegółach gry sygnowane marką Ultimate Play the Game, później także Quicksilvy i innych słynnych producentów. Docenialiśmy niebywałą pomysłowość programistów, grafików i scenarzystów przygotowujących produkcje na Commodore 64, którego możliwości odkrywano od 1982 roku, w kolejnych latach wynajdując nowe sztuczki. Do dziś wielu informatyków zwraca uwagę, jak wielkiej kreatywności wymagało upychanie ogromnej ilości danych w niewielkiej pamięci. Przecież nawet dyskietki do C64 mieściły zaledwie 170 KB na jednej stronie. A mimo to udawało się tworzyć świetne przygodówki z doskonałą grafiką i ogromną liczbą lokacji. Nawet kartridże do nowocześniejszych konsol jak Sega Mega Drive czy SNES miały relatywnie niewielką pojemność około 4 MB. Obecnie gry w zasadzie nie mają limitu objętości, a 40-gigabajtowy program możemy uznać za „kompaktowy”.

Ponadto stare gry rzadko miewały irytujące błędy, rzadko się „krzaczyły”, rzadko „wywalały”. Docenialiśmy autorów i deweloperów, a oni szanowali nas, jako klientów. Jak się ma do tego dzisiejszy rynek gier z Ubisoftem na czele? Zresztą, nie tylko gier – dziś nawet profesjonalne aplikacje testuje się na użytkownikach, podsyłając co kilka dni nowe aktualizacje. A nie kończące się update’y na Steamie to już nasza codzienność. Po co firmy mają dopracowywać produkt przed rozpoczęciem sprzedaży, skoro można zarabiać szybciej i – dzięki internetowi – po prostu stale go odświeżać likwidując kolejne bugi (i wprowadzając kolejne).

Najważniejsze jednak, że tamte ograniczenia sprzed lat nie przeszkadzały programistom, by tworzyć niesamowite tytuły z oprawą graficzną, która nawet po 20 latach wygląda znakomicie. Przykładowo, po co rezygnować dziś z użytkowania Nintendo GameCube, skoro nadal można spędzić długie godziny grając w kolejne gry z Mario w roli głównej?  Wczytują się szybko, działają płynnie, a rozrywka jest wręcz niesamowita. Grafika też tak znowu nie razi i to nawet tych, którzy nie lubią pikseli. To samo dotyczy wielu gier na domowych komputerach: Atari XL/XE, Commodore 64, ZX Spectrum, a także nowocześniejszych Amigach i Atari ST.

Niech dzieci zobaczą

Oczywiście to, że doceniamy produkcje sprzed lat nie oznacza, że zachwyt nad nimi jest jedynym powodem, dla którego nieustannie wracamy do tamtych gier i tamtych maszyn. Wiele osób w moim wieku, z małymi lub nastoletnimi dziećmi, uwielbia pokazywać swoim pociechom, jak to było kiedyś. Dla niektórych z nich to okropnie nudne, ale równie dużo naprawdę interesuje się tymi sprzętami, o ile dokona się odpowiedniej prezentacji. Okazuje się, że kultowe ponad 30 lat temu Hungry Horace na ZX Spectrum potrafi wciągnąć siedmiolatkę na dobre kilkanaście minut. Pewnie chętnie grałaby dłużej… A trwające kilka minut wczytywanie z kasety? To tylko dodatkowa atrakcja. Wiadomo, z czasem i tak dzieciaki zostaną wchłonięte przez świat smartfonów i aplikacji, ale to dobrze, że wiedzą, iż nie zawsze było tak, jak dziś.

Znam ojców, którzy specjalnie kupili komputery z czasów swojej młodości (albo wręcz zachowali je gdzieś na strychu lub w piwnicy), by po latach zobaczyć zdziwienie na twarzach swoich synów i córek. Zresztą, dzieciom w wieku kilku lat kompletnie nie przeszkadza pikselowa grafika, nie uważają też za „marną” oprawy dźwiękowej, jaką dawał SID, czy AY. Dzieci doceniają za to proste zasady, dobry pomysł na rozgrywkę, uwielbiają też tradycyjne joysticki! Nie, nie te analogowe, lecz te na blaszkach lub mikroprzełącznikach. Okazują się bardziej intuicyjne niż współczesne pady, nie mówiąc już o czujnikach ruchu z Wii albo kamerkach Kinecta.

Czas na muzea?

Zaskakujące zainteresowanie starymi grami ze strony dzieci i młodzieży oznacza, że – być może – moda na stare konsole i komputery bynajmniej nie przeminie. W Polsce mamy już kilka muzeów, które pokazują technikę sprzed lat. Organizowane są imprezy promujące stare gry. Cieszą się dużym powodzeniem, choć zwykle łączone są z wydarzeniami związanymi z planszówkami i komiksami, a także współczesnymi grami „niekomercyjnymi”. Jeśli choć raz byliście na takiej imprezie, to na pewno widzieliście, że dzieci i młodzież uwielbiają stare gry, choć pewnie niekoniecznie chcieliby się uczyć obsługi starych maszyn. Raz odwiedziłem warszawskie Pixel Heaven jako prelegent (mówiłem o początkach Magazynu Amiga) i widziałem tłumy ludzi, nie tylko tych około 40-tki. Czyżby był to czas, żeby stworzyć interaktywne muzeum gier w naszym kraju? Ale nie takie z ławkami szkolnymi przykrytymi tkaniną, ale takie z prawdziwego zdarzenia. Takie, gdzie można (prawie) wszystkiego dotknąć i (prawie) wszystko wypróbować.

Przecież to oczywiste, że choć technologia we współczesnych maszynach poszła do przodu o setki kilometrów w porównaniu z zamierzchłymi czasami, to bynajmniej nie znaczy, że nowe gry są lepsze niż te sprzed lat. To prosta prawda: gra, która była dobra kiedyś, nie przestaje nią być tylko dlatego, że ma już na karku 20 lat. Jedno jest jednak pewne – i o tym kiedyś napiszę kolejną rozprawkę – bardzo wiele gier z lat 80. jest o wiele trudniejsza niż nowe produkcje. Dla dzisiejszych graczy, wprawionych w przygodówkach i FPS-ach, frustrujące bywa pokonywanie kolejnych poziomów nawet w prostych platformówkach, jak Donkey Kong, Chuckie Egg, czy Manic Miner. Niektórych to zniechęca, a dzisiejsze gry robi się tak, by przyciągnąć jak najwięcej graczy.

Zaróbmy miliony

Na tej modzie da się sporo zarobić. Niezłe pieniądze mają dzięki niej handlarze, którzy skupują stare sprzęty i odsprzedają je z zyskiem. Starają się zarobić też oszuści, którzy wystawiają na sprzedaż leciwe maszyny „w dobrym stanie, ale nie wiadomo czy działające”. Praktycznie zawsze są niesprawne, ale wiele osób liczy, że może jednak dadzą się uruchomić i słono przepłaca. W końcu zarabiają też koncerny. NES Classic cieszył się gigantycznym powodzeniem – wyprodukowano nawet zbyt mało egzemplarzy, przez co dziś NES Classic na rynku wtórnym czasem kosztuje więcej niż wcześniej w sprzedaży detalicznej. Teraz mamy klasycznego SNES-a, a na rynek trafiły też nostalgiczne klony ZX Spectrum, Commodore’a 64, podobno mają się też pojawić klasyczne Sony.

Oczywiście te współczesne urządzenia nie odwiodą nikogo od kolekcjonowania starych maszyn. Wielu kolekcjonerów ma naprawdę wspaniałe, domowe muzea z dziesiątkami konsol, a nawet z automatami do gier. Wielu z nich ma też setki, jeśli nie tysiące różnych tytułów. Często takie kolekcje są teraz warte fortunę, a mniej zamożni amatorzy legalnego retro-grania (bo można to robić też na wielu emulatorach) chętnie sięgają po „klasyki” przygotowane przez koncerny. W konsekwencji nawet teraz, w 2017 roku, nie ma mowy by stare technologie zakończyły żywot. Kto by się tego spodziewał?

 

Kategorie: Blog

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.